Zaczynało się zwykle od entuzjastycznie brzmiącego hasła:
- Schudnę!
albo:
- Od jutra biorę się za siebie!!
albo:
- Dam radę, tym razem się uda!!
albo w każdy inny sposób ogłaszający wszem i wobec, a przede wszystkim informujący Jaśnie Pana Męża, że oto wybranka jego serca postanowiła znów wbić się w kieckę rozmiar 36.

Były ćwiczenia, były próby ograniczania jedzenia, czy wręcz głodzenia się, próby zdrowego odżywiania i ... waga wciąż złośliwie pokazuje ok. (+ -) 67 kg, a ubrania coraz bardziej przypominają namiot, choć może nie powinnam przesadzać mając na myśli rozmiar 42.
Zastanawiałam się, co mi przeszkadza w tym jakże ambitnym planie osiągnięcia wymarzonej sylwetki i co wymyśliłam?
Oczywiście, że sama jestem sobie winna i nikt o mnie nie zadba, jeżeli sama o siebie nie zadbam.
A nie dbam... Biję się w piersi, bo o ile jestem zadbana, a moje ubrania czyste, to nie dbam o swoje ciało, o jego kondycję, o to jakie paliwo mu serwuję, by mieć energię. Smutne, prawda?
Nie chcę patrzeć jak moje ciało zmienia się w kulkę, cellulit odkłada na udach i tyłku, a fałdy wylewają się ze spodni.
Chcę być szczuplejsza, choćby po to, by z uśmiechem spojrzeć na siebie w lustro, zamiast dołować w przymierzalni, że za gruba jestem i wyglądam jak pasztet...
I co oczywiste, chcę mieć lepszą kondycję, a więc lepszą wydolność ciała, by móc dotrzymać kroku moim dzieciom.
Tylko nie chcę by znów moje plany okazały się słomianym zapałem, potrzebuję wsparcia. 
Wczoraj podczas zakupów, gdy znów zaczęłam narzekać na swój wygląd Mąż rzucił, że skoro mam zamiar schudnąć, to może zacznę o swoich zmaganiach pisać na blogu?
Jak widać pomysł podchwyciłam dość szybko, piszę.

Punkt początkowy:
- waga ok. 67 kg,
- wzrost - 165 cm,
- wiek 35 lat,
- obwody ciała - kupić miarkę
- szybko się męczę,
- 2-3 posiłki dziennie,
- praca siedząca.

Punkt docelowy
- waga 56 kg,
- kondycja - bdb,
- praca - więcej przerw od kompa
- 4/5 posiłków dziennie,
- rozmiar 36.

To co, czas START!
ps. Pomożecie?

Komentarze